Wikariusz sosnowieckiej cerkwi prawosławnej pw. św. św. Wiery, Nadziei, Luby i matki ich Zofii opowiada: o Zagłębiu jako ziemi obiecanej; o tragicznym wydarzeniu, które wpłynęło na powstanie świątyni; o tym, jak przygotować się do przyjęcia komunii świętej; o kontakcie z parafianami oraz o celibacie.

Z ks. dr. Mikołajem Dziewiatowskim rozmawiał Paweł Miąsek.
Zdjęcia: Rafał Opalski
Redakcja i korekta: Katarzyna Litwinowicz


Fot. Rafał Opalski

Czy mógłbyś przybliżyć nam historię sosnowieckiej parafii prawosławnej?

Kiedyś na terenie dzisiejszego Zagłębia łączyły się wszystkie trzy zabory i przyjeżdżała tu ludność z wielu regionów. Można było w związku z tym robić najlepsze interesy. Przybywano tu trochę jak do ziemi obiecanej: rozpoczynać nowe życie, handlować, pracować czy… ukrywać swoją tożsamość. Każdy jednak chciał po prostu lepiej żyć. Warunkami sprzyjającymi był oczywiście rozwój górnictwa, hutnictwa, jak również – a może przede wszystkim – międzynarodowa linia kolejowa. Wśród ludności ściągającej do Sosnowca byli również przedstawiciele wyznania prawosławnego.

Kiedy wybudowano prawosławną świątynię?

Ciekawostką jest fakt, że w Sosnowcu wybudowano trzy cerkwie. Pierwszą na terenie Sosnowca była cerkiew pod wezwaniem św. Aleksandra Newskiego w Maczkach. Miała ona charakter celny, powstała w ówczesnej osadzie kolejowej, terytorialnie pomiędzy Austrią a Rosją. Później  od roku 1876 do końca XIX wieku liczba osób wyznania prawosławnego dynamicznie zaczęła rosnąć. Bezpośrednim przyczynkiem do powstania drugiej cerkwi nie była jednak ilość wiernych, ale bardzo wzruszająca i tragiczna historia jednego z nich.

Fot. Rafał Opalski

Przybliżysz nam tę historię?

Pracownik urzędu celnego, dyrektor komory celnej, Włodzimierz Diebil, traci trójkę swoich dzieci w wypadku kolejowym. Dzieci, wracając ze szkoły do domu, giną pod kołami przejeżdżającego pociągu. Po śmierci dzieci Diebil wpada w marazm, nie potrafi poradzić sobie z tą traumą. Chcąc przekuć śmierć swoich dzieci w coś pozytywnego i zachować o nich pamięć, postanawia wybudować cerkiew. Pisze list intencyjny do wszystkich wpływowych ludzi związanych z Sosnowcem: do fabrykantów, do zarządu kolei, do przedsiębiorcy Dietla, do Schoena, aby wspomogli budowę. Co ciekawe, zwraca się również do ludzi niezwiązanych z religią prawosławną i – co jeszcze bardziej ujmujące – jego apel spotyka się z szerokim odzewem. W roku 1889, nakładem ludzi wielu kultur, narodowości i społeczności lokalnych, powstaje cerkiew. Tak na przykład: Dietel funduje dzwony, bracia Schoen – ikonostas; przykładem wkładu kultury żydowskiej w cerkiew jest sfinansowanie witraży, w których gwiazdy Dawida możemy podziwiać do dziś. Ta cerkiew jako jedyna przetrwała do czasów współczesnych.

A trzecia cerkiew?

W 1905 roku niedaleko liceum Emilii Plater na miejscu niegdysiejszego Pałacu Ślubów czy dzisiejszej Galerii Extravagance, powstała największa sosnowiecka świątynia prawosławna pod wezwaniem św. Mikołaja. Mieściła sto dwadzieścia osób, trzy chóry, była tam też płyta ceramiczna pełniąca funkcję grzewczą, co na tamte czasy było naprawdę dużym osiągnięciem technicznym. Do pierwszej wojny światowej w Sosnowcu funkcjonowały trzy kościoły w ramach jednej parafii. W czasach wojennych społeczność prawosławna, ta napływowa i miejscowa, łącznie liczyła około dwóch tysięcy osób. W latach dwudziestych XIX wieku zostaje zamknięta parafia pw. św. św. Wiery, Nadziei, Luby i matki ich Zofii. Władze chciały przerobić ją na kaplicę dla szkoły kolejowej. Ostatecznie nigdy do tego nie doszło. Był to natomiast przyczynek do przesunięcia się życia parafialnego do kościoła św. Mikołaja. W 1938 roku świątynia decyzją władz również zostaje zamknięta, a co gorsza – następnie wyburzona. Głównym tego powodem było skojarzenie okolicznej ludności z okresem rosyjskich zaborów, czasów panowania Rosjan. 1938 był również rokiem narastających nacjonalizmów i antagonizmów. W Polsce w tym czasie zburzono około pięciuset cerkwi i kaplic na terenie całego kraju.

Co się wtedy stało z wiernymi?

Rozpoczął się wówczas bardzo trudny okres dla parafii, ponieważ nie miała ona własnego kościoła, a wierni, odczuwając potrzebę wspólnoty, spotykali się na pogońskim cmentarzu. W trakcie drugiej wojny światowej Niemcy wchodzą do Sosnowca, zajmują miasto i oddają klucze do cerkwi. Kościół zostaje ponownie wyświęcony, ponieważ przez pewien czas był kaplicą, następnie został zniszczony, zdewastowany i stał się miejscem spożywania alkoholu oraz noclegownią dla okolicznych żebraków. Od 1940 roku parafia jest już bez żadnych przerw użytkowana.

Rozumiem, że to ten czas w dziejach parafii był najtrudniejszy?

Również w latach pięćdziesiątych i sześciesiątych parafia zmagała się z wieloma problemami. To był okres stalinizmu, ludzie bardzo bali się tutaj przychodzić, obawiali się szykan, represji, i to życie tutaj trochę zamierało. Pod koniec lat siedemdziesiątych przeżywamy ponowny rozwój, a po demokratyzacji naszego kraju widzimy w parafii renesans. Wiernych jest coraz więcej, coraz chętniej biorą udział w sakramentach, w życiu duchowym, rośnie liczba dzieci uczęszczających na religię.

Jak sytuacja wygląda obecnie?

Dzisiaj parafia zdecydowanie się rozwija. Liczy około trzystu pięćdziesięciu rodzin. Jej zasięg jest ogromny, ponieważ obejmuje całe Zagłębie Dąbrowskie, Górny Śląsk, Podbeskidzie, Śląsk Cieszyński, Żywiecczyznę. Niektórzy parafianie mają do przejechania sto kilometrów. Najdalsi pochodzą z Żywca czy Raciborza.

Nie ma żadnych cerkwi, które byłyby bliżej?

Najbliższe cerkwie znajdują się  w Krakowie, Częstochowie, na zachodzie – w Kędzierzynie-Koźlu, na południu – w czeskiej Ostrawie. Dzisiejsi parafianie to w pięćdziesięciu procentach Polacy, nawet jeżeli mają pochodzenie kresowe, to są już od kilku pokoleń w Polsce. Około czterdziestu procent parafian to Ukraińcy – najliczniejsza mniejszość narodowa. Inne mniejszości to: Rosjanie, Białorusini, Serbowie, Macedończycy, Grecy, mamy również jednego Etiopczyka.

W jakim języku odbywają się msze?

Językiem liturgicznym obowiązującym w naszym kościele jest pochodzący z IX wieku staro-cerkiewno-słowiański. Jest to język martwy – nigdzie się nim nie mówi, a występuje on tylko w liturgii. Swoim zasięgiem obejmuje: Polskę, Słowację, Ukrainę, Białoruś, Rosję, Macedonię, Serbię, Czarnogórę. Wszystkie nauki  przekazywane są u nas w języku polskim. Sakramentów także udzielamy po polsku; spowiadamy się w językach narodowych. Ze względu na fakt, że w naszej parafii mam osoby z różnych krajów, jest to dla mnie okazja do nauki różnych języków. Spowiadam po angielsku, rosyjsku czy ukraińsku.

 

Wielu parafian znasz od strony prywatnej.

Mając trzysta pięćdziesiąt rodzin w parafii ustrzegamy się przed anonimowością w kościele. Znam osobiście wszystkie rodziny, ich dzieci, które chodzą na religię. Jeżeli widzę, że Nowaka nie ma na mszy jedną niedzielę czy drugą, to może warto do niego zadzwonić, może jest chory albo coś się stało. Relacje są bardzo bliskie, zażyłe.

Jeżeli ktoś chciałby zobaczyć jak wygląda liturgia w kościele prawosławnym to…

To oczywiście może przyjść na mszę, w każdą niedzielę o dziesiątej trzydzieści. Co prawda w tym czasie zabronione jest zwiedzanie, ponieważ to rozprasza modlących się, ale można wziąć udział w nabożeństwie. Do obejrzenia cerkwi zapraszamy w niedziele od dziewiątej trzydzieści do dziesiątej trzydzieści. Podczas mszy można przyjść zobaczyć jak ona wygląda, można się żegnać po swojemu – nikt nie będzie zwracał uwagi. Można też w jej trakcie wyjść [śmiech].

Jak żyje się prawosławnym z wyznawcami innych religii w Sosnowcu?

Bardzo dobrze. Pomimo takich trudnych momentów jak unia brzeska, rok 1938, w którym zburzono cerkiew czy zamknięto ją – nigdy nie spotkałem się z żadnymi objawami dyskryminacji – a mieszkam w Sosnowcu od urodzenia.  W zasadzie było wręcz przeciwnie, koledzy w szkole pytali: Jak to u ciebie jest? Jak wyglądają święta? Czy mogę przyjść zobaczyć? Nie odczułem nigdy niechęci.

Wychowałeś się w domu prawosławnym.

Tak i to nawet bardzo. Mój ojciec jest duchownym prawosławnym. Podobnie jak mój dziadek i pradziadek. Nie da się zaprzeczyć, iż jest to nasza rodzinna tradycja. Mało jest takich rodzin, ponieważ droga duchownego jest wymagająca, długa i trudna, a my, ludzie, raczej wolimy iść na skróty i idziemy inną drogą – łatwiejszą. Urodziłem się  na parafii i od dziecka oglądałem, jak wygląda życie duchownego.

Jak to się stało, że Ty również podjąłeś decyzję o zostaniu duchownym?

Decyzja zapadła po ukończeniu moich studiów zawodowych. Skończyłem socjologię, następnie studia teologiczne, a potem biskup powiedział, że jest u nas taka potrzeba, aby się święcić. I po prostu przyjąłem to. Była to najlepsza decyzja w moim życiu, ponieważ uważam, że to, co robię, jest ważne i warto to robić. Fakt, że wychowywałem się w tej parafii, na pewno mi bardzo pomaga. Do tego znam doskonale jej potrzeby, bo widziałem jak wyglądała pięć, dziesięć, piętnaście, dwadzieścia czy dwadzieścia pięć lat temu. Dzisiaj mam też możliwość samemu służyć i rozwijać się z tą parafią. To jest takie moje miejsce na ziemi. Czuję się z nim bardzo związany.

Zobacz galerię zdjęć

 

Mówi się, że duchowieństwo to powołanie. Jak z tym było u Ciebie?

Kiedy miałem siedemnaście lat, nie myślałem absolutnie o jakimkolwiek duchowieństwie. Gdyby mi ktoś wtedy powiedział, że w przyszłości będę księdzem, to bym odparł, że żartuje i że na pewno nie ja. Jednak gdy miałem mniej więcej dwadzieścia pięć lat, obudziła się we mnie potrzeba rozumienia prawosławia, sięgania głębiej. Pójście na studia teologiczne to była moja decyzja osobista.

Moja ówczesna narzeczona (dzisiejsza żona) znalazła ogłoszenie w gazecie, że są studia teologiczne w Białymstoku. Oczywiście je podjąłem. Ta informacja dotarła do biskupa, który był tutaj w sosnowieckiej parafii. Podczas rozmowy poprosił mnie, żebym rozważył decyzję co do stanu duchownego, ponieważ parafia jest ogromna i potrzeba pomocy, wszystkie ręce na pokład –  jak mówił. Wtedy nie byłem jeszcze gotowy. Rozpocząłem studia doktoranckie i wraz z upływem czasu zaczęło mi być coraz bliżej do podjęcia tej decyzji. Po ich ukończeniu zacząłem pomagać w parafii, a potem wraz z upływem czasu przejąłem wszystkie obowiązki. Dzisiaj już nie da się tego odwrócić.

Jak powinienem się do Ciebie zwracać jako do duchownego prawosławnego?

Proszę księdza po prostu. Ale sądzę, że pytasz o słowo pop. Powstało ono w czasach, kiedy rządzili komuniści. Stworzyli w Związku Radzieckim takie pejoratywne określenie księdza. Powiedzieć pop do księdza prawosławnego to tak jak w religii katolickiej powiedzieć klecho.

Często chyba nie wiemy nawet, że słowo pop jest nacechowane negatywnie…

Rzeczywiście jest to dość potoczne określenie. Występuje ono często: w filmach, książkach,  gazetach, nawet w krzyżówkach: duchowny prawosławny na trzy litery. Nie powinno się tak mówić, ale sądzę też, że mamy świadomość, że ludzie mówią pop i nikt, przynajmniej ja, się absolutnie nie obraża z tego powodu. Tylko wtedy tłumaczę, jak jest.

Prawosławni księża mogą zakładać rodziny.

Tak, odnoszę wrażenie, że jest to dość trudne do zaakceptowania przez społeczeństwo. Jesteśmy księżmi, mamy sutanny, zewnętrznie wyglądamy jak księża katoliccy, ale nie musimy żyć w celibacie. Przed święceniami kapłańskimi młody kandydat musi podjąć decyzję, czy resztę swojego życia chce spędzić w celibacie, czy też nie. I to jest jego suwerenna decyzja: może mieć żonę, ale nie musi. Jednak gdy decyzję podejmie, obowiązuje go ona całe życie. Mniej więcej osiemdziesiąt procent kandydatów na księży decyduje, że chce mieć żonę. Ja założyłem rodzinę. Gdy jestem ubrany w sutannę i idę z dziećmi, to wzbudzam zainteresowanie. Kiedy w stroju duchownego jadę samochodem, a na tylnym siedzeniu są foteliki, ludzie są zmieszani. Ze swojego dzieciństwa pamiętam też sytuację, że gdy dzwonił telefon i ktoś pytał: Proszę księdza, czy…? A jak odpowiadałem: Taty nie ma w domu, to zazwyczaj słyszałem: Co to za głupie żarty?! I odkładano słuchawkę. Społeczeństwo nie jest przyzwyczajone do tego, że ksiądz może mieć własną rodzinę. Dlatego odprowadzam swoje dzieci do przedszkola raczej w cywilnych ubraniach.

Zobacz galerię zdjęć

 

Różnic jest pewnie całe mnóstwo, ale zaryzykuję to pytanie: czym różni się katolicyzm od prawosławia?

Odpowiedź jest prosta i trudna zarazem, ponieważ trzeba jasno powiedzieć, że są to najbliższe sobie wyznania. Teologia Kościoła prawosławnego i rzymskokatolickiego pokrywa się w około osiemdziesięciu–dziewięćdziesięciu procentach. Jest siedem soborów powszechnych, siedem sakramentów, Trójca Święta, ten sam Bóg… Różnic w tych wyznaniach możemy dopatrywać się od 1054 roku. Od tego czasu cerkiew prawosławna jest w „zamrażarce teologicznej” – nie wprowadza się żadnych „nowości”. Natomiast kościół katolicki rozwija się, są zwoływane kolejne sobory, zmienia się prawo czy zwyczaje.  Na nasz kościół patrzy się z kolei jak na kościół ortodoksyjny, bardziej skupiony na przeszłości, niereformowalny.

Przybliż nam, proszę, jakie są różnice w obrzędach pomiędzy tymi dwoma wyznaniami.

Ogólnie rzecz biorąc u nas jest trudniej ze względu na dużą ilość postów. Jest ich około dwustu dni w roku. Post przed Wielkanocą to powstrzymanie się od spożywania nie tylko potraw mięsnych, ale również alkoholu oraz produktów odzwierzęcych, takich jak masło, sery, jaja. Post, podobnie jak w wierze katolickiej, jest odsunięciem się od życia towarzyskiego, aby móc skupić się na Bogu, ale przede wszystkim na sobie – wyciszyć się, pokontemplować… Różnice są również w przyjmowaniu komunii. W Kościele prawosławnym nie ma pierwszej komunii w takiej formie jak jest w Kościele katolickim. To znaczy udziela się jej już noworodkom. Samą komunię (jako ciało Boże) przyjmuje się inaczej. Jeżeli chcemy w niedzielę przyjąć komunię, to przygotowania do niej rozpoczynamy już w sobotę. Od zachodu słońca w sobotę aż do czasu przyjęcia komunii nic nie jemy oraz nic nie pijemy – i kapłani, i wierni. Dopiero po powrocie z cerkwi można coś zjeść. Obowiązkowa spowiedź przed przyjęciem komunii musi się odbyć w sobotę wieczorem lub w niedzielę rano.

Czy wszyscy przestrzegają tak restrykcyjnych zasad? To trudne w dzisiejszym konsumpcyjnym świecie, gdzie wszystko musi być na już, na teraz.

Ludzie jak ludzie, nie wszyscy przestrzegają tak ścisłego postu. Nasz kościół przypomina kościół pierwszego tysiąclecia, pokazujemy pewien wzorzec, który według nas jest najszybszą drogą do zbawienia, aczkolwiek to człowiek ze swoją wolną wolą decyduje, kiedy, w jakim zakresie i jak pości. Wiem i rozumiem, w jakich czasach żyjemy. Rozumiem również, że zasady tego wyznania są surowe, ale to zmusza do refleksji. Jako wierni, i to chyba nie tylko w naszej religii, mamy skłonność do płytkiego traktowania naszej duchowości. Chcemy mieć wszystko tu i teraz. Kontemplacja i posty trochę to regulują.

Z tego, co mówisz, wygląda to tak, iż pomimo ortodoksyjności tej religii, więcej w niej jest znaków informujących niż nakazujących.

Tak, to prawda. Kościół prawosławny zakłada, iż nie ma monopolu na zbawienie. Mówi, że wszyscy mogą osiągnąć życie wieczne, są tylko różne ścieżki dojścia do zbawienia. Oczywiście najlepiej i najszybciej jest się zbawić w cerkwi prawosławnej [śmiech], ale inni też mogą zostać odkupieni. To wielka tajemnica Boga, jestem przekonany, że nawet niechrześcijanie też mogą być zbawieni.

Z wizytą w sosnowieckiej cerkwi. Fot. Rafał Opalski

Zobacz galerię zdjęć

Ks. dr Mikołaj Dziewiatowski ukończył socjologię i zarządzanie na Uniwersytecie Śląskim, podyplomowo teologię prawosławną na Uniwersytecie w Białymstoku, a także studia doktoranckie w zakresie teologii porównawczej – edukacji i dialogu ekumenicznego na Chrześcijańskiej Akademii Teologicznej w Warszawie. Przedmiotem jego zainteresowań jest badanie procesów inkulturacji oraz tożsamości grup społecznych żyjących w diasporze.