Sosnowiec pełen jest ludzi i ich historii. Jednym z nich jest pan Jerzy. Posłuchajcie rozmowy z człowiekiem o tysiącu pasji i wielkiej miłości do życia
Z Jerzym Kulawiakiem, mistrzem Polski seniorów w judo, rozmawiał Rafał Opalski.
Zdjęcia: Rafał Opalski
Redakcja i korekta: Katarzyna Litwinowicz
Kiedy zdobył Pan swoje ostatnie mistrzostwo seniorów Polski w judo?
To było w 2018 roku – trzeci raz z rzędu.
Ile ma Pan lat?
Siedemdziesiąt pięć lat, dopiero [śmiech]. A judo trenuję już ponad pięćdziesięciu lat – od dwudziestego czwartego roku życia. Po wojsku. W wojsku byłem w specjalnej jednostce w zwiadzie: saperstwo, broń chemiczna, znajomość uzbrojenia armii obcych, lotnictwa, topografia terenu i strzelectwo. Miałem bardzo trudna służbę, ale byłem dobrym żołnierzem. Starałem się, nie podpadałem, nie miałem kar i dostałem dyplom wzorowego żołnierza pierwszego i drugiego stopnia.
To było od 1962 do 1964 roku. Tu mam zdjęcie – podciągnięcie na jednej ręce – bardzo trudne. Lubiłem ćwiczyć dużo na drążku i dlatego w wojsku miałem dobre życie. Jak byłem w byłej Jugosławii, to wytrzymywałem temperaturę 45 stopni w słońcu. Ale lubię też biegać na śniegu i morsować zimą na Stawikach.
Jak zaczęła się Pana fascynacja sportem?
Urodziłem się w ostatnim roku wojny. Byłem bardzo lichy, jak to się mówi: skóra i kości. Trzy razy byłem prawie na tamtym świecie. Kiedy się urodziłem, byłem tak słaby, że nie powinienem przeżyć. Potem, jak miałem trzy lata, najadłem się ze starszym bratem guguł [zielonych, niedojrzałych wiśni] i żeśmy majaczyli. Mama nas zaniosła na ulicę Modrzejowską do dr Wysockiej i ona nas uratowała. Dała nam lekarstwo i potem spaliśmy trzy dni bez przerwy. A za trzecim razem, jako siedmiolatek, miałem operację na wyrostku. Lekarze powiedzieli wtedy, że moje serce może się zatrzymać, bo biło bardzo wolno. Ale później, jako nastolatek, zacząłem ćwiczyć – rąbałem drzewa siekierą, skakałem. Nie miałem sprzętu, ojciec miał firmę, ale było nas siedmioro, więc wiesz… A że był prywaciarzem, to dostał milion złotych domiaru. Dopiero jak napisał list do Bieruta, to mu go umorzył względu na to, że miał siedmioro dzieci. Więc sam zrobiłem sprzęt kulturystyczny – drążek, dwie puszki zalane betonem, depandory zrobiłem ze sprężyn samochodowych… Tylko ekspander kupiłem, ale resztę musiałem zrobić sam.
Od ilu lat zdobywa Pan nagrody w zawodach?
Od 2016 roku. Nie wiedziałem wcześniej, że takie zawody seniorów istnieją. Nikt mi tego nie powiedział. Dawniej nie było możliwości. Na co dzień społecznie trenuję młodzików w Będzinie dwa razy w tygodniu. Inni trenerzy namówili mnie, żebym wystartował.
Za co dostał Pan te medale?
To są pierwsze miejsca. Trzykrotny mistrz Polski – 2016, 2017 i 2018. Dwa razy pierwsze miejsce w Pucharze Polski Seniorów i Otwarte Mistrzostwa w Słowacji Weteranów (2019). Od 1972 roku jestem instruktorem judo. Po sześciu latach i wylania wiadra potu zdobyłem tytuł instruktora judo i czarny pas. Jestem też współautorem rekordu Guinnessa z 2016 roku polegającym na długości treningu – siedemdziesiąt dwie godziny non stop w treningu judo, gdzie ćwiczyło dwustu sześćdziesięciu zawodników.
Czy trenuje Pan jeszcze inne sztuki walki?
Aikido i trochę kendo. Jeśli chodzi o kendo, to sprzęt jest bardzo drogi, więc ćwiczę bez zbroi. Jeszcze wcześniej trenowałem kulturystykę. A tu jest zdjęcie – stójka na samej głowie. Jestem oparty o ścianę i stoję na głowie – to było kilka lat temu.
Ile miał Pan wtedy lat?
To było jeszcze kilka lat temu – miałem wtedy sześćdziesiąt siedem, może sześćdziesiąt osiem lat. A tu jest skok z wysokości – z czterech kilometrów w tandemie.
Prowadzi Pan bardzo aktywne życie – czym jeszcze się Pan zajmuje?
Tu mam patenty – sternik jachtowy i sternik motorowodny. Żeglowałem po Mazurach, po Solinie, po Dziećkowicach. W Białce koło Krasnegostawu na stadninie zostałem pasowany na jeźdźca po kursie jazdy konnej. Dużo też podróżuję. Mam certyfikat przekroczenia koła podbiegunowego. Zwiedziłem pół Europy. W 2016 roku na wiosnę byłem w Maroku, a na jesieni w Chinach: w Szanghaju, Pekinie, zwiedziłem klasztor Szaolin i byłem na Wielkim Murze. Szliśmy w grupie różnych osób – od młodzieży do starszych – i byłem pierwszy na górze. Pokonałem ponad tysiąc schodów, a mają one wysokość do 40 cm. Lubię się zmęczyć. Samolotami latałem ze dwadzieścia razy. Skok ze spadochronem, przelot balonem nad Jurą Krakowsko-Częstochowską, szybowcem nad Beskidami, awionetką nad Śląskiem i helikopterem nad dolną częścią Kaukazu.
Oprócz uprawiania sportu lubię także zdobywać wiedzę. Poszedłem na emeryturę i zaliczyłem dwa semestry studiów wyższych w Humanitasie, w Sosnowcu. Ochrony środowiska nie zaliczyłem, bo wolałem wyjechać, i zjeździłem pół Europy. Zrobiłem przerwę, po niej poszedłem na dziennikarstwo i komunikację społeczną i zaliczyłem cały semestr. Prawo zdawałem komisyjnie, ulgi specjalnie nie miałem. Jak szedłem korytarzem, to studenci mi się kłaniali: „Dzień dobry, panie profesorze!” [śmiech]. Zaliczyłem dwa lata języka niemieckiego, trzeciego roku nie zaliczyłem. Byłem honorowym krwiodawcą. A tu teleturniej „Jeden z dziesięciu” – cztery lata temu. I znów się przygotowuję – chcę wystartować na jesieni.
Czym się Pan zajmował zawodowo?
Przez trzydzieści lat miałem zakład blacharsko-dekarski „Kulawiak”. Założył go mój ojciec w 1948 roku. Firmę później przejąłem po jego śmierci w 1977 roku. Ojciec zmarł w wieku pięćdziesięciu sześciu lat. Miałem również zakład kamieniarski. A tu: świadectwo czeladnicze. Jak miałem osiemnaście lat, to już miałem skończoną szkołę zawodową – świadectwo bez żadnej trójki. Prawo jazdy mam zawodowe, oprócz autobusów. Jestem technikiem budowlanym oraz czeladnikiem. Mam kurs pedagogiczny, żebym mógł szkolić uczniów. Jeden dyplom mistrzowski, drugi dyplom mistrzowski – dekarstwo i blacharstwo.
To jakie ma Pan plany na przyszłość?
Kolejny udział w Mistrzostwach Polski na jesieni tego roku, a w 2020 w Mistrzostwach Świata, które odbędą się w Krakowie. I będę pisał wspomnienia. Mam taką książkę Ewy Pilawskiej na temat tego, jak pisać wspomnienia. Mam też bardzo dużo zebranych mądrości – Platon powiedział o starości: „Kto ma łagodne usposobienie, lepiej przyjmuje starość”, a Benjamin Franklin: „Nie starzeje się ten, kto nie ma na to czasu”. Somerset Maugham powiedział: „Największą sztuką życia umieć się z wdziękiem zestarzeć”. Czyli żeby nie kwękać.