15 lipca 2016 wybraliśmy się na koncert Sexy Suicide w sosnowieckiej „Księgarni”, promujący wydany w czerwcu debiutancki album Intruder.

Tekst: Tomasz Grząślewicz, Zdjęcia: Radek Struzik, Paweł Matyjaszczyk, Rafał Opalski

Skąd przychodzimy?

Początek lat 80., Anglia. Punk rock w swej pierwotnej formie dawno się wypalił lub wycofał do podziemia, a najciekawsze, co po nim zostało, zniknęło wraz ze śmiercią Iana Curtisa z Joy Division. Na opuszczonej scenie muzycznej powoli zaczęli pojawiać się nowi ludzie, a w rękach zamiast gitar mieli syntezatory. Już wkrótce muzyczny świat zaczął wirować w rytm piosenek Depeche Mode, OMD czy Soft Cell. Przeszło trzy dekady później do tych czasów stylowo nawiązuje duet Sexy Suicide. Żeby sprawdzić, jak im to wychodzi, wybraliśmy się na ich koncert w sosnowieckiej „Księgarni”.

Kim jesteśmy?

160715_sexisuicide_ksiegarnia_004

Było trochę stresu – mówi Bartłomiej ‚Poldek’ Salamon, połowa synthpopowego duetu, rodowity sosnowiczanin – gdy grasz dla najbliższych, chcesz, żeby wszystko wypadło jak najlepiej.

„Księgarnia” to niewielka przestrzeń, ale dla niepokojącej atmosfery muzyki Sexy Suicide to chyba lepiej. W każdym razie łatwiej mi sobie ich wyobrazić w niewielkim, zadymionym klubie w Hamburgu połowy lat 80. XX wieku, niż na dużym festiwalu, choć i na takich zdarzyło im się już grywać. Trochę czekamy, aż wszystkie detale techniczne zagrają i wreszcie wokalistka Marika Tomczyk i Poldek wychodzą na scenę. Teraz to już Kein Zurück.

Marika jest ogniwem, które łączy zespół z publicznością; Poldek skupia się na wiernym odtworzeniu brzmienia. Zanim Sexy Suicide dotrą do uszu, najpierw przykuwają wzrok: wyrazisty, gotycki image jest dodatkowo wspierany przez wyświetlane na ekranie fragmenty starych filmów, które dobrze komponują się z wykonywaną przez duet muzyką: z wierzchu taneczną, przebojową i łatwo trafiającą do wirującej w rytm kolejnych utworów rozbawionej publiczności. Jest przecież piątkowy wieczór i wszyscy chcemy się wyluzować – Friday I’m in Love. Piosenki duetu nigdy jednak nie ukrywają swojego posępnego oblicza i nie pozwalają zapomnieć o mrocznych korzeniach muzyki synthpopowej. Taki dualizm, bo przecież mamy do czynienia z…

Intruz

160715_sexisuicide_ksiegarnia_017

… Sexy Suicide, seksownym samobójstwem. Nieczęsto nazwa zespołu aż tak dobrze oddaje klimat wykonywanej przez niego muzyki, jak w przypadku płyty Intruder (Intruz). Słowo „sexy” bez wątpienia pasuje do żywych rytmów, chwytliwych, popowych melodii (właściwie każdy refren zapada w pamięć) i mocnego, klarownego głos Mariki Tomczyk. Umownie „samobójcze”, bardziej mroczne z kolei są: obsesyjnie pulsujący syntetyczny bas i niepokojące plamy klawiszowe, przywołujące na myśl choćby Clan of Xymox, jak w otwierającym płytę intro, rozlewającym się Kiss of Winter.

Charakterystycznym elementem wielu utworów (Shame of Device, Afterlife) są wstawki „industrialne”, imitujące dźwięki maszyn.

Jeżeli chodzi o kwestie techniczne, warstwę brzmieniową – komentuje Poldek – przemysłowe miejsce, w którym żyję, sprzyja znajdowaniu ciekawych rozwiązań. Jeżeli pamiętacie trzaski i uderzenia w utworach People Are People czy Master and Servant Depeche Mode (kolejnej czytelnej inspiracji Sexy Suicide), będziecie wiedzieli, o co chodzi.

Większość utworów na płycie to energiczne zaproszenia na półciemne parkiety taneczne (Afterlife, Dangerproof). Wyjątkiem jest refleksyjna ballada 4 You, zaśpiewana przez Marikę w duecie z Jakubem Radomskim z formacji Keira Is You. Ogólnie jednak na płycie jest ciemno, lecz energicznie. I oczywiście klasycznie, bardzo w stylu lat 80. Sexy Suicide nie odkrywają nieznanych horyzontów muzycznych, lecz to co robią, czynią z klasą i wdziękiem.

Dokąd idziemy?

160715_sexisuicide_ksiegarnia_034

Trzydzieści lat temu Never Forget czy Shame of Device mogłyby spokojnie dominować na listach przebojów. Czy mają na to szansę dziś? Słuchając piosenek prezentowanych w największych stacjach telewizyjnych i radiowych, trudno być w tej kwestii optymistą. Dobrze byłoby jednak, żeby na rynku znalazło się miejsce na ciekawą i spójną stylistycznie propozycję Sexy Suicide.

Co będzie dalej? Poldek uchyla rąbka tajemnicy:

Ostatnio słucham wielu mniej przystępnych dla przeciętnego odbiorcy rzeczy, z gatunku industrial/darkwave, które są związane stylistycznie z tym, co mam teraz w głowie, w związku z materiałem, nad którym zacznę pracować jesienią.

Na razie jednak warto zapoznać się z płytą Intruder i wybrać na koncert duetu. .

Jakie miejsca w Sosnowcu są ważne dla Poldka?

Obawiam się, że połowa już nie istnieje. Jestem bardzo nostalgiczny i wszystko, co skupia się wokół Sosnowca, jest dla mnie ważne. Wymieniłbym tu przede wszystkim Osiedle Piastów, miejsce gdzie spędziłem dzieciństwo; młodość, gdzie dorastałem Stawiki i aleja z „ławką drugą od lewej”; nieistniejące już molo; Park Kruczkowskiego, nazywany przez nas potocznie „Leonem”; okolice Egzotarium; nieistniejące korty koło boisk treningowych, obok Stadionu to tereny, gdzie przesiadywałem z moimi przyjaciółmi i wszystko robiliśmy po raz pierwszy; także nieistniejący klub U Desmonda na ul. Dekerta gdzie gościł nas Szczepan 🙂.

W kwestii inspiracji twórczej, ważne są dla mnie miejsca, w które udaję się w celu pozyskania brzmień podczas pracy nad muzyką: park w sosnowieckim Kazimierzu; okolice starego dworca Sosnowiec Południowy na końcu ul. Kościelnej; obok Naftowej i masę innych. Są też takie tereny, gdzie lubię po prostu pospacerować i posiedzieć, bo w jakiś sposób oddziałują na mnie. Będą to pozostałości po Sosnowieckich Odlewniach Staliwa założone kiedyś przez rodzinę Woźniaków, gdzie w latach 70. i 80. pracowała jeszcze moja babcia; sąsiadujące z nimi cztery cmentarze miedzy Pogonią a Rudną, gdzie mam swoje ulubione alejki, a nawet posągi nagrobne, obok których lubię przesiadywać. Kiedy studiowałem, często fotografowałem te miejsca.

Fotorelacja

15 lipca 2016 roku duet Sexy Suicide w składzie Marika Tomczyk (wokal), Bartłomiej Salamon (syntezatory, sampling, programowanie) wystąpił w klubie „Księgarnia”. Zobaczcie, jak było.